Jesteś naszym priorytetem - sprawdź nasze standardy jakości oraz jak zarabiamy.

Pierwszy krok by uprościć finanse w związku

Kasia Giedyk

Zamieszkanie ze swoim partnerem to cudowny etap związku. Wydaje się, ze zawsze wszystko będzie bezproblemowe i we wszystkim będziemy się zgadzać, tak jak do tej pory. Jednak czeka nas sporo poważnych rozmów, w tym jedna bardzo ważna, która dotyczy bezpośrednio finansów, tzn. czy będziemy mieć wspólne konto, czy każde z nas swoje.

Ja z moim mężem jestem już po tym etapie i chętnie podzielę się z Wami naszymi przemyśleniami.

Randki to pierwsze sygnały

Dla większości par wspólne zamieszkanie to pierwsze poważne podejście do rozmów na temat pieniędzy. Randki są pierwszym sygnałem, pokazującym jak druga osoba traktuje pieniądze i jakie ma do nich podejście. Czy płaciliśmy po połowie, czy może na zmianę, a może to jedna strona płaciła częściej, bo np. zarabia więcej? Zamieszkanie razem to już, choć częściowo, wspólny budżet (chyba nie chcecie się rozliczać z każdej bułki, czy dzielić półek w lodówce?).

Oczywiście, możemy założyć, że jakoś to będzie i nie rozmawiać o tak „przyziemnych sprawach”. Przecież do tej pory każde z nas opłacało swoje wydatki. Ale chyba nie chcecie by wasze życie było zdominowane przez pieniądze i ciągłe kłótnie o nie?

Wspólny budżet – z czym to się je

Razem z mężem ustaliliśmy, że będziemy prowadzić wspólny budżet i z niego opłacać wszystkie rachunki za wynajem mieszkania, karty miejskie oraz wydatki na jedzenie i samochód. Ustaliliśmy, że będziemy przeznaczać, proporcjonalnie do naszych zarobków, ustaloną kwotę na wspólny budżet. Plus każdy będzie miał do dyspozycji część swojej pensji, a reszta pójdzie na konto oszczędnościowe.

Doszliśmy do wniosku, że wpłacanie po równo jest niesprawiedliwe, bo jeśli jedna osoba zarabia więcej, to powinna również więcej dokładać. Zdaję sobie sprawę, że ten temat jest dyskusyjny i wrażliwy, jak każdy temat związany z pieniędzmi. Dla przykładu: mąż zarabia 4 tys. a żona 2 tys. – na życie wydają 4 tys. Jeśli oboje wpłacaliby po 2 tys. – żonie nie zostaje nic, a mężowi 2 tys. Natomiast, jeśli zdecydują się na wpłacanie proporcjonalnie, to żona wpłaca 1 340 zł, a mąż 2 660 zł, dla każdego z nich zostaje część na prywatne wydatki.

Gdybyśmy chcieli to przedstawić matematycznie:
małżonkowie wspólnie zarabiają 6 tys. (żona 2 tys. i mąż 4 tys.), a na wspólne życie wydają 4 tys. Te 4 tys. stanowi 67% łącznych zarobków i po tyle każdy dokłada do wspólnego budżetu ze swojej pensji. Podobnie mogą również ustalić budżet na prywatne wydatki (np. 10% swojej pensji – żona będzie miała do dyspozycji 200 zł, a mąż 400 zł).

Wspólne konto…

Kolejnym krokiem było ustalenie, gdzie będziemy trzymać pieniądze przeznaczone na wspólny budżet. Pierwsze co nam przyszło do głowy to wspólne konto. Ma ono sporo zalet, jak choćby to, że wszystkie pieniądze wpływają na jedno konto i łatwiej je rozdysponować na życie czy oszczędności. Łatwiej jest prowadzić budżet, gdy mamy wszystko w jednym miejscu. Nie musimy pilnować warunków bezpłatności kilku kont.

Jednak takie rozwiązanie ma też kilka wad, które okazały się dla nas dość znaczące, np. w razie awarii banku zostajemy bez środków. Jeśli chcę kupić coś bez wiedzy męża, np. prezent na jego urodziny, muszę kombinować i np. zapłacić gotówką, którą wcześniej wypłacę (ale z wypłaty w bankomacie również musiałabym się „wytłumaczyć”), a ja nie chcę, by mój mąż wiedział, ile kosztował jego prezent 🙂

… czy może dwa osobne?

Zastanawialiśmy się: każde z nas miało swoje prywatne konto bankowe i może tak to zostawimy? Nie trzeba dopełniać dodatkowych formalności (iść razem do banku, by założyć wspólne konto). Mogę coś kupić mężowi i zrobić niespodziankę. Nie muszę się rozliczać z każdego wydatku, jak np. fryzjer, czy wyjście z koleżankami na kawę.

Z kolei mąż, wydając na swoje hobby, nie słyszy ode mnie, że znowu wydaje pieniądze na głupoty. W razie awarii w którymś z banków, możemy skorzystać z drugiego banku.

Ale z drugiej strony, takie rozwiązanie ma niestety swoje wady, jak np. pilnowanie warunków bezpłatności dwóch kont albo ponoszenie kosztów za prowadzenie dwóch rachunków. Nie do końca wiemy, ile pieniędzy nam zostało na wspólne wydatki (ja częściej robię małe zakupy, a mąż płaci za wynajem). Mielibyśmy problem, by nie pomieszać wspólnych pieniędzy i tych prywatnych. Dodatkowo, niektórzy uważają, że to nie jest związek, skoro mamy każde swoje konto, bo przecież wszystko powinno być wspólne.

A może jest trzecia opcja?

U nas ani wspólne konto ani osobne nie sprawdzałyby się, dlatego połączyliśmy ze sobą te dwa rozwiązania. Obecnie każdy z nas ma swoje konto, na które spływają pensje, a dodatkowo mamy wspólne konto, na które przelewamy co miesiąc uzgodnioną kwotę przeznaczoną na wspólne wydatki.

Jest to obecnie idealne rozwiązanie dla nas. Wiemy dokładnie ile pieniędzy nam zostało do końca miesiąca, nie mieszamy wspólnych ani prywatnych środków. Dzięki temu łatwiej „zapanować” nam nad domowym budżetem, ale jednocześnie każde z nas ma świadomość, że dysponuje swoimi prywatnymi środkami, które wydaje na co chce.

A jak to wygląda u was? Jak rozwiązaliście kwestię budżetu oraz kont bankowych?

komentarzy 8

  1. Zdziwiona pisze:
    „Dla przykładu: mąż zarabia 4 tys. a żona 2 tys. – na życie wydają 4 tys. ” Czyli żona ma męża żeby ją utrzymywał, dopłacał? A co gdy mąż straci pracę, choroba, inwalidztwo, albo też zacznie zarabiać 2tys? żyj na poziomie na jaki cię stać, mało zarabiasz, mało wydawaj. Trzeba podnosić kwalifikacje, szukać lepszej posady a nie żerować na drugiej osobie. Bo wpłacanie „proporcjonalnie” do zarobków obciąża jedna osobę a druga uczy „nic nie robi z swoim życiem, bo ktoś inny zapłaci, nie twój problem”. Tyle gadania o „feminizmie” na nic…
    • Darek pisze:
      100% racji. Serdecznie pozdrawiam.
    • Kamila pisze:
      Opisany przez Ciebie przykład też nie jest do końca fair, nie zawsze chodzi o to, że żona chce żerowac na mężu i jego pieniądzach i czasami może i byłaby w stanie i chciała wydawać na życie mniej, żyć na niższym poziomie, ale to też powoduje, że mąż mimo, że zarabia więcej nie może życ na takim poziomie na jakim chce i na jaki go stać więc świadomie podejmuje decyzję, że np jadą na Kanary, bo mimo, że żony samej na to by nie było stać bo co najwyżej to namiot na mazurach to ok chce z żoną pojechać na wakacje i chce żeby były na wyższym poziomie-stać go żeby kupić wyjazd dla dwojga więc w dlaczego miałby sam siebie pozbawiać czegoś co chce zrobić.

      Po części racja w tym co piszesz i też nie rozumiem założenia, ” mąż da pieniądze na życie, a żona wydaje ta kasę na fryzjera i torebki” ale znam małżeństwa, gdzie pracuje tylko jedno z pary, drugie ogarnia dom/dzieci i czasami wspiera męża w jego zawodowych rzeczach na pewnym etapie życia doszli do wniosku, że taki układ będzie dla nich ok -to od nich zależy. I dopóki to jest decyzja dwóch dorosłych osób którym jest dobrze z taką sytuacją to ok

  2. Martyna pisze:
    Związek partnerski, na wspólne konto przeszliśmy jak zaszłam w ciążę czyli5 lat temu. Zanim poznałam obecnego partnera kupiłam mieszkanie na kredyt, który spłacam. Ostatnio padła propozycja abym to mieszkanie sprzedała i dołożyli byśmy do większego. Za co ja postawiłam zdecydowany sprzeciw bo to pozbawiłoby mnie poczucia bezpieczeństwa, które mi to mieszkanie daje (po to je kupiłam, by w razie niepowodzenia nie zastanawiać się czy zostać w toksycznym związku czy iść pod most).
    Mój partner czuję się oszukany i wykorzystany finansowo. Twierdzi że spłacam kredyt na SWOJE MIESZKANIE z Jego pieniędzy podczas gdy ja zarabiam, lepiej od niego.
    Ja z kolei czuję się oskarżona o jakiś wyzysk tylko dlatego że chciałam zapewnić sobie kąt i bezpieczenstwo mieszkaniowe.
    • Moniaki.pl - Magda pisze:
      Martyna, taka sytuacja w związku zawsze jest trudna. Nie wiem, czy mieszkacie oboje w Twoim mieszkaniu, czy też nie. Moim zdaniem, jeśli mieszkacie, a partner dokłada się do kredytu i opłat, to nie jest to nic złego. W końcu za wynajem też by musiał płacić, i to raczej więcej. Nie rozumiem takiego żalu: mieszkaj, to płać swoją część. Podkreślam: część, sama uważam za słuszne dzielenie wydatków po 50% (artykuł akurat nie mój, zdanie mam nieco inne niż Kasia).
      Ja jeszcze widziałabym taką opcję, że wynajmujesz swoje mieszkanie, i z wynajmu spłacasz kredyt, a on się do niczego nie dokłada. Tylko wtedy:
      -wynajmujecie mieszkanie od obcej osoby i jej płacicie za wynajem
      -kupujecie większe mieszkanie, a tamto zostawiasz, ale: raz, trzeba dużo wkładu własnego (swoją drogą, czy partner ma odłożoną swoją połowę na ten cel?), dwa, branie kredytu przy obecnych stopach procentowych jest i trudne do uzyskania, i drogie.
      Nie chcę się wymądrzać, ale naprawdę napatrzyłam się w bankach na sytuacje, kiedy po kredyt przychodziło zgodne małżeństwo, a za rok-dwa przychodzili już osobno, co zrobić ze wspólnym kredytem, bo się rozwodzą.
  3. Filip zniesmaczony pisze:
    Czyli jak facet zarabia więcej, to proporcjonalnie, a jak baba, to po 50%, super
    • Moniaki.pl - Magda pisze:
      A gdzie to masz napisane? Koleżanka przedstawiła, jak to wygląda u nich. Jest to jedno z możliwych rozwiązań i wcale nie trzeba się z tym zgadzać.
    • Daro pisze:
      Nic się nie martw. Będziesz płacił tyle na ile sobie pozwolisz.

Napisz komentarz